Strona wykorzystuje cookies
Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczacych cookies oznacza, że będa one zapisane w pamięci urzadzenia końcowego.
Odkrycie Helicobacter pylori, a następnie ustalenie bezpośredniego związku tej bakterii z chorobą wrzodową było wydarzeniem przełomowym, które całkowicie zrewolucjonizowało podejście lekarzy (oraz osób zmagających się z wrzodami) na leczenie i profilaktykę tego groźnego, przewlekłego schorzenia. Nie bez powodu więc badania prowadzone nad tą bakterią już od lat 70. ubiegłego stulecia doczekały się w końcu (a ściślej w 2005 r.) Nagrody Nobla z medycyny i fizjologii.
Dziś na temat tej bakterii wiemy jeszcze więcej. To, że bytuje ona w środowisku – mówiąc najdelikatniej – niesprzyjającym (czyli w… kwasie solnym będącym przecież głównym składnikiem soku żołądkowego) wiadomo od dawna. Jednakże fakt, że nie każda osoba, która po pomocą prostego testu zdiagnozuje u siebie obecność tego „szkodnika” doczeka się wrzodów jest względnie nowym doniesieniem naukowym, które z pewnością wymaga jeszcze weryfikacji przez lekarzy-praktyków, którzy na co dzień przyjmują pacjentów z chorobami przewodu pokarmowego.
Rozwój choroby wrzodowej powiązany jest z wieloma czynnikami. Oczywiście, zakażenie Helicobacter pylori jest kluczowym aspektem, jednak nie możemy zapomnieć o innych przyczynach takich jak: palenie papierosów, nadużywanie alkoholu, nadużywanie leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych, a nawet długotrwałym oddziaływaniu stresu, który może przyczynić się do zwiększonego wydzielania soku żołądkowego.
Niektóre doniesienia naukowców idą dalej i sugerują, że istnieje kilka różnych szczepów tej bakterii, i tylko niektóre z nich (a ściślej te wytwarzające specyficzne toksyny uszkadzające błonę śluzową żołądka) przyczyniają się do powstania objawów. Fakt ten tłumaczy ostanie badanie, które wskazuje, że tylko 10 proc. wszystkich nosicieli Helicobacter pylori cierpi na wrzody.
Jak widać w tym temacie jest jeszcze wiele do zrobienia.
Niemniej wytyczne terapii nadal są niezmienne i wskazują, że podstawą leczenia choroby wrzodowej zawsze będzie antybiotykoterapia, ale połączona z lekiem zmniejszającym wydzielanie soku żołądkowego – tzw. inhibitorem pompy protonowej. Takie skojarzenie, zdaniem zdecydowanej większości specjalistów gwarantuje nie tylko wysoką skuteczność, ale także bardzo niskie ryzyko nawrotu wrzodów – choroby, która jeszcze w połowie XX wieku była uznawana za główne, czyli najczęściej występujące schorzenie przewodu, i niestety cechowała się dużym odsetkiem przypadków śmiertelnych.